Dostępne skróty klawiszowe:
Karierę rozpoczął w latach 80. XX wieku. Początki nie były łatwe. Praca jako monter konstrukcji stalowych i prowadzenie nocnych imprez to kłopotliwe połączenie. W roboczym ubraniu, brudny i zmęczony przenosił się do kolorowego świata klubów muzycznych, gdzie grał jako prezenter-adept.
– Spanie? Wtedy mówiłem, że w tym wieku się nie śpi. I tak to trwało około półtora roku – wspomina 63-letni Janusz Nowak, mieszkaniec Dąbrowy Górniczej, znany jako DJ Johnny.
W latach 1984 i 1987 zdobył oficjalne uprawnienia prezentera dyskotek. Egzamin składał się z części teoretycznej i praktycznej, a w komisji zasiadały takie osobowości, jak Janusz Kondratowicz, autor piosenek napisanych dla największych gwiazd polskiej estrady. Zakres pytań teoretycznych był niezwykle szeroki i nie dotyczył tylko muzyki rozrywkowej, ale także poważnej czy jazzowej.
– Dziś nie ma żadnych egzaminów. Każdy, kto ma w kieszeni pendrive’a lub laptopa, tytułuje się didżejem – podsumowuje Nowak.
Szał Disco Torino
Kiedy Janusz Nowak zdał egzamin na prezentera dyskotek, mógł porzucić pracę w Mostostalu Będzin i w pełni skupić się na karierze muzycznej.
– Na początku lat 90. całą Polskę ogarnął szał Disco Torino – seria ponad 200 kaset z dyskoteki na żywo z moim prowadzeniem. Mój głos słyszałem wszędzie. W samochodach, sklepach, barach, dyskotekach, z otwartych okien, na weselach, na plaży. Słuchali tego za naszą wschodnią i południową granicą. Kiedy byłem w Kenii, także słyszałem swój głos. Na plażach, w hotelach. Czechosłowacja, Bułgaria, Turcja, Grecja. Krótko mówiąc: wszędzie, gdzie docierali Polacy. Na każdym przejściu granicznym z samochodów i budki pograniczników rozbrzmiewało Disco Torino – wspomina DJ Johnny.
Fenomen Disco Torino nie tylko otworzył mu drogę do prestiżowych klubów w Polsce, ale także kilka razy pozwolił uniknąć mandatu za szybką jazdę.
Nie tylko brak egzaminu zawodowego w dzisiejszych czasach świadczy o zmianach w pracy didżeja, w przeszłości tytułowanego prezenterem dyskotek. Prawdziwą przepaść można zauważyć w technice. Kiedyś kultowe single winylowe, a dzisiaj pendrive’y. Wtedy najprostszy mikser i gramofon, teraz konsoleta, która jest prawdziwym komputerowym studiem. Teraz wszystkie hity z list przebojów można ściągnąć z internetu, czterdzieści lat temu trzeba było zaplanować prawdziwą wyprawę do Berlina Zachodniego lub podróżować po całej Polsce, do miejscowości, gdzie odbywały się giełdy płytowe. Jedynie w ten sposób można było zdobyć wartościowe materiały do prowadzenia imprez.
– Co kilka tygodni widzieliśmy, siedząc przy Reichstagu przed murem, jak przybywa nowych krzyży zastrzelonych uciekających z NRD. Byliśmy po płyty w Berlinie Zachodnim w dniu, kiedy upadł mur – wspomina Janusz Nowak.
Kolejną różnicą jest wychwytywanie nowych hitów. W tamtych czasach to didżej dyktował to, czego słuchało społeczeństwo, co można było usłyszeć w radio. – Wchodząc do sklepu, przesłuchiwaliśmy nowości i trzeba było mieć dobre ucho, żeby wybrać te, które miały być przebojami. Liczyła się każda marka i na wpadkę nie można sobie było pozwolić. Pomyliłem się tylko raz. I to bardzo. Black Box-Ride on Time. Nie kupiłem, a 2 tygodnie później zasuwałem do Berlina po ten singiel – opowiada Nowak.
Cztery dekady kariery
DJ Johnny to nie tylko dyskoteki i kluby. To także własne programy muzyczne w Radio Katowice oraz w kilku telewizjach, a także konferansjerka na wielkich imprezach plenerowych z udziałem gwiazd muzycznych z całego świata, uroczyste bale i olbrzymie imprezy techno. Serce Janusza Nowaka zostało w legendarnych klubach Bravo i Gwarek w Gliwicach. Wielu naszych czytelników na pewno bawiło się w przeszłości przy muzyce serwowanej przez DJ’a Johnny’ego w dąbrowskich lokalach: Pogoria Residence, Tip-Top, Nemo, Megagin, Amigo, Agora, Cegielnia czy podczas dni miasta.
– Uważam, że moim największym sukcesem jest utrzymywanie się na rynku do dziś. Przetrwałem kilka epok muzycznych, zmieniała się muzyka, nośniki, wyposażenie konsolety, a ja mogę zagrać każdą imprezę – podsumowuje swoją karierę Janusz Nowak.
Adrianna Musiałek
Tekst ukazał się w grudniowym numerze „Przeglądu Dąbrowskiego”