Dostępne skróty klawiszowe:
Izabela Żmuda – dąbrowianka, triathlonistka, która doskonale czuje się na długich dystansach i zawody tego typu kończy z sukcesami. O 20-latce głośno zrobiło się w czerwcu tego roku, gdy jako najmłodsza uczestniczka w historii triumfowała w HardaSuka Ultimate Triathlon Challenge – organizowanym w słowackich Tatrach i nazywanym jednym z najbardziej wymagających w Europie. W 29 godzin i 32 minuty Izabela przepłynęła 5 km, przejechała na rowerze 240 km i przebiegła 68 km.
Przemysław Kędzior: Jaki był początek pani przygody ze sportem i w którym momencie pojawił się triathlon?
Izabela Żmuda: – Sport w moim życiu był od zawsze. Od najmłodszych lat jeżdżę konno, grałam w piłkę, trenowałam jiu-jitsu czy jeździłam na nartach. Nigdy nie byłam dzieckiem, które siedziało na kanapie czy grało w gry komputerowe, co na pewno jest dużą zasługą mojego taty. Nigdy jednak nie trenowałam czegoś na poważnie, to było raczej w formie hobby do czasu, aż nie pojawił się triathlon. Wtedy moje życie zmieniło się o 180 stopni. Chociaż moja przygoda z triathlonem zaczęła się niewinnie, bo po przejechaniu 1800 km rowerami nad Bałtyk, w mojej głowie pojawił się pomysł, że chciałabym zrobić „Ironmana” [3,8 km pływania, 180 km roweru oraz 42 km biegu – przyp. red.]. Tylko że wtedy nie umiałam jeszcze pływać, a jedyny rower, jaki miałam, to ten pożyczony od mamy. Minęły trzy lata i mam na koncie kilka medali mistrzostw Polski, królewski dystans i wygraną w najtrudniejszym ultratriathlonie na naszym kontynencie.
W jakich miejscach najlepiej się trenuje? Czy są to konkretne akweny, trasy rowerowe i biegowe? Czy są jakieś miejsca „uniwersalne”? Czy każde kolejne zawody, ze względu na swoją specyfikę, wymagają odmiennej bazy treningowej?
– Mieszkam na zielonych terenach w naszym mieście i uważam, że warunki treningowe są naprawdę dobre, ponieważ mam dużo wylotowych fajnych tras na rower, gdzie mogę pojeździć po górzystych terenach praktycznie pod domem. Jeżeli chodzi o bieganie, sytuacja jest podobna, mam mnóstwo pięknych szutrowych ścieżek leśnych wokół domu czy też pustych asfaltów na szybsze akcenty. Treningi pływackie w dużej części realizuję na basenie, ale na open water też jest gdzie się wybrać. Tak więc podsumowując: nie mogę narzekać na warunki domowe, jednak już drugi rok z rzędu w wakacje realizuję swoje treningi w Colorado, gdzie spędzam trzy miesiące i muszę przyznać, że na takiej wysokości naprawdę jest ciężko. Wszystko rekompensują widoki i na pewno przełoży się to na formę, bo jak ktoś słyszał albo zaznał na własnej skórze hipoksji, to wie, o czym mówię.
Czy czasami pojawia się myśl, żeby przestać trenować?
– Wątpliwości się pojawiają, ale są bardziej związane ze sprawami finansowymi, ponieważ nie jest to tani sport. Niestety, na wysokim poziomie sprzęt odgrywa bardzo ważną rolę, a koszty zawodów za granicą, gdzie podróżuje się z rowerem, oraz wpisowe na zawody, są naprawdę kosmiczne. Jeżeli chodzi o inne wątpliwości, to na ten moment ich nie ma, ponieważ mam wyznaczone kolejne cele i wiem, na co pracuję, więc dopóki będzie mi to sprawiać przyjemność i satysfakcję, będę to robić.
A pomysły na nowe wyzwania, inne konkurencje i dyscypliny?
– Mam jeszcze kilka planów na triathlonowe wyzwania, więc nie planuję na razie startów w innych dyscyplinach, bo nie mogłabym wtedy przygotować się do nich w stu procentach i poświęcić tyle czasu, ile bym chciała. Ale może za kilka lat będę pisać już nową historię w innym sporcie? Tego nie wiem, ale czas pokaże, jak się życie potoczy.
Jak wygląda typowy dzień triathlonistki, triumfatorki niezwykle wymagających zawodów?
– Różnie, w zależności od tego, ile jednostek treningowych mam do zrealizowania, o której mam być na uczelni, na której studiuję fizjoterapię, czy w szpitalu, gdzie odbywają się zajęcia kliniczne. Znaczenie ma to, czy danego dnia jadę rano do stajni, w której mam dwa konie, i od wielu innych czynników, więc ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Zazwyczaj zaczynam swój dzień od pobudki już o 5 rano i lecę na pierwszy trening, którym zazwyczaj jest pływanie. Później przykładowo jadę na zajęcia do szpitala, wracam, robię kolejny trening i wieczorem jadę do stajni. Ogólnie, jeżeli chodzi o treningi, to realizuję dwie lub trzy jednostki dziennie, dlatego nie jest łatwo czasami dograć mój grafik, bo na koniec tygodnia zbiera się tego powyżej 24 godzin treningowych.
Jakie ma pani cele na najbliższy czas, a jak prezentują się bardziej dalekosiężne plany?
– Moim kolejnym celem jest zdobycie kwalifikacji na przyszłoroczne Mistrzostwa Świata Ironmana, odbywające się w Kona na Hawajach. W tym sezonie pojawię się jeszcze na zawodach w Portugalii i spróbuję powalczyć o jak najwyższą lokatę i bilet na Hawaje, oprócz tego mam w głowie jakieś ultrapomysły, ale to jeszcze nie pora, żeby o nich mówić.
Zaangażowanie w sport na tym poziomie pochłania mnóstwo czasu. Jak go znaleźć na pracę, życie prywatne i inne pasje? Czy to w ogóle możliwe?
– Triathlon to sport, który pochłania mnóstwo czasu i trzeba się z tym liczyć, szczególnie jeśli chodzi o dłuższe dystanse i te ultra, ponieważ czasami wychodzi około 30 godzin treningu w tygodniu. Mimo wszystko da się to połączyć ze studiami, pracą czy innym hobby, przynajmniej na takim poziomie jak ja to robię, ale wymaga to bardzo dobrej organizacji i samodyscypliny. Niemniej jeżeli chce się być najlepszym, trzeba też umieć zrezygnować z pewnych rzeczy kosztem treningu czy czasami dłuższego snu. Na pewno życie prywatne na tym cierpi, ale to też nie jest tak, że go nie ma.
A jakie ma pani pozasportowe hobby?
– Chyba nie mam żadnego hobby pozasportowego. Jak mówiłam na początku, moje życie wiąże się mimo wszystko z aktywnością fizyczną, ale czas wolny uwielbiam spędzać jeżdżąc konno czy zimą na snowboardzie. Na pewno nie jestem osobą, która lubi siedzieć na ławce w parku z książką, co nie znaczy, że nie czytam książek.
Czy są jakieś „złote” rady dla wszystkich, którzy chcieliby spróbować triathlonu albo chodzi im po głowie, żeby porwać się na podobny wyczyn?
– Przede wszystkim warto podjąć ryzyko, bo jeżeli czegoś nie spróbujemy, nie przekonamy się, czy było warto. Wiem, że jest dużo osób, które boją się wyjść ze strefy komfortu, ale jeżeli chce się coś osiągnąć, trzeba na to pracować i pokonać wiele trudności. Jeżeli chodzi o ultrawyzwania, to na pewno polecałabym zacząć od czegoś krótszego i stopniowo adaptować się do takiego wysiłku, dzięki czemu na pewno unikniemy większej liczby kontuzji. Trzeba jednak pamiętać, że żeby robić wielkie rzeczy, codziennie trzeba robić małe kroki. Dlatego samodyscyplina jest ogromnie ważną częścią całej tej drogi.
Fot. Archiwum Izabeli Żmudy
Rozmowa ukazała się we wrześniowym numerze „Przeglądu Dąbrowskiego”