Dostępne skróty klawiszowe:
Piotr Purzyński: 40-lecie pracy na muzycznej scenie to okazja do podsumowań i refleksji.
Mariusz Kalaga: – Podsumowania nie są głównym wątkiem tego jubileuszu. Na pewno jednak te 40 lat minęło tak szybko, że człowiek się nawet nie obejrzał.
No ale od podsumowań przy takiej okazji nie można uciec.
– Faktycznie, mogę się pokusić o bilans tego, co człowiekowi się udało zrealizować, gdzie był, gdzie zagrał i z kim zagrał. To miało i ma dla mnie ogromne znaczenie. Okazało się, że mogłem zawsze liczyć na przyjaciół, czyli kompozytorów, autorów tekstów, w osobach takich, jak m.in.: Marek Raduli, Mietek Jurecki, czy Robert Obcowski, Sławomir Wierzcholski, czy Korneliusz Pacuda.
Z Korneliuszem przyjaźnię się od 32 lat. Wspólnie z nim w 2023 roku świętowałem 30-lecie moich występów na Międzynarodowym Pikniku Country w Mrągowie. To było dla mnie bardzo ważne. Zostałem umieszczony w „Country Alei Sław” w mrągowskim Amfiteatrze. Zostanę więc tam na wieki wieków.
W dorobku fonograficznym mam wydanych 21 płyt CD, przy czym ostatnia płyta – tak zwane „oczko” – ukazała się właśnie na okoliczność 40-lecia.
Co do wspomnień, zawsze są dla mnie piękne, bo nikt mi ich nie zabierze. A ja staram się pamiętać o tych najbardziej miłych, bo jak to w życiu bywa, zdarzały się też nieciekawe historie. O tym najlepiej zapomnieć i żyć dniem dzisiejszym. Przeszłość jest ważna, ale nie najważniejsza. Jak człowiek żyje przeszłością, to nie myśli o przyszłości.
Skoro sam pan wspomina o przyszłości, zerknąłem w pana metrykę i wynika z niej, że gdyby pan chciał, mógłby z końcem tego roku przejść na emeryturę. Ale wiadomo, że muzyk – jak wino – im starszy, tym lepszy.
– Wiek to tylko cyfra, według mnie to sposób myślenia, wszystko jest w głowie i w sercu. Willie Nelson ma 92 lata i nadal śpiewa. Zresztą, w moim obecnym zawodzie nie ma czegoś takiego jak emerytura. Jak tylko zdrowie pozwoli, będą realizował plany, marzenia i kolejne cele, które sobie wyznaczyłem.
Nie narzekam też na brak propozycji koncertowych. Kalendarz występów w tym roku jubileuszowym, który rozpoczął się w styczniu koncertem i galą w Pałacu Kultury Zagłębia, zapewne skończy się w styczniu przyszłego 2026 roku, może też w PKZ?
Czuje się pan spełnionym artystą?
– Przede wszystkim dziękuję losowi, że miałem zaszczyt znaleźć się wśród odpowiednich ludzi, w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Te 40 lat jest tego dowodem. Przeważnie grałem z lepszymi od siebie i moją ambicją było grać na tym samym poziomie. Przeżyłem wspaniałe chwile w latach 90. w towarzystwie orkiestry Zbigniewa Górnego, ważny był pięcioletni epizod w Gangu Marcela.
A co jest dla pana miarą sukcesu?
– W dzisiejszych czasach organizatorzy koncertów ponoszą spore ryzyko. Gram w różnych Ośrodkach Kultury w całej Polsce, z reguły to koncerty biletowane, bez żadnych dotacji. Okazuje się, że zapełniam sale, a bilety są wyprzedane. To jest najpiękniejsze. Mimo że w mediach nie pojawiam się zbyt często.
A Internet?
– Uwierzyłem w niego parę lat temu. To nośnik i przekaźnik tego, co dany wykonawca robi.
Chyba słusznie, skoro liczba wyświetleń pana utworów, nie tylko na pana kanale, idzie w miliony.
– W kilka milionów, a przebój „Jedna z gwiazd”, o który pewnie pan zapyta, ma ponad 50 milionów wyświetleń. To są wyniki, które są dla mnie satysfakcjonujące.
Wywołał mnie pan do tablicy, więc pytam: skąd taki sukces „Jednej z gwiazd”?
– Cóż może być piękniejszego dla wykonawcy z 40-letnim stażem niż to, że jego przebój jest grany na wszystkich uroczystościach okolicznościowych. Czasem bywa, że piosenka wyprzedza wykonawcę. Wszyscy ją znają, ale nie bardzo pamiętają, kto śpiewa. A potem mówią: – „to przecież Pan!”.
W młodości śpiewałem piosenki Roya Orbisona, Johnny’ego Casha, Elvisa Presleya czy Krzysztofa Krawczyka, z którym się przyjaźniłem. Cieszę się, że dorobiłem się utworów, które są rozpoznawalne i grywane teraz przez innych wykonawców. Nie ma piękniejszej rzeczy.
Mam w dorobku ponad 400 nagranych piosenek. Gdy w 2008 roku zdecydowałem się napisać polski tekst i nagrać „Jedną z gwiazd” za zgodą austriackiej wytwórni, nie przypuszczałem nawet, że zdobędzie taki zasięg i popularność.
Co ten utwór zmienił w pana karierze?
– Stał się przebojem i „drogowskazem”. Mając taki hit, musiałem zmienić repertuar, bo jak wspomniałem, przez 30 lat śpiewałem muzykę country. Przez „Jedną z gwiazd” przeszedłem płynnie do bardziej popowego, szlagierowego grania.
Tym bardziej cieszę się, że podczas Jubileuszu w Pałacu mogłem sięgnąć po bardziej gitarowy repertuar, na którym się wychowałem.
Ale to country pozostało w panu już na zawsze, prawda?
– W wieku 18 lat, kiedy słuchałem Radio Luxemburg, dostałem na urodziny od rodziców pierwszy magnetofon szpulowy ZK120. Zacząłem nagrywać audycje, podczas których pierwszy raz usłyszałem Roy Orbisona, Presleya, Johnny’ego Casha, Jima Reevesa. Zakodowało się wtedy we mnie i po prostu pokochałem ten gatunek. Nigdy bym z country nie zrezygnował.
Słychać to na płytach. Oczywiście na tej z 2004 roku, po powrocie z Nashville w Stanach Zjednoczonych, ale i na ostatnich – ku uciesze moich odbiorców – elementy country są wyraźnie słyszalne.
W tym roku jestem zaproszony na otwarcie zadaszonego już amfiteatru w Mrągowie. Mam zaplanowany 60-minutowy czas na mój koncert w ramach jubileuszowej trasy. To będzie 25 lipca br. Przygotowujemy się z zespołem na to wydarzenie. Już mnie to nakręca.
Podkreśla pan często, że jest Zagłębiakiem, że pochodzi z Dąbrowy Górniczej.
– Bo to dla mnie bardzo ważne. Nasza rodzina żyje na tych ziemiach już od ponad 300 lat. Urodziłem się w Strzemieszycach, a od ponad 30 lat mieszkam w Gołonogu. Ale jak pan wie, bardzo dużo występuję na Śląsku, który mnie „gorola” zaakceptował wśród „hanysów”. Wymyśliłem kiedyś taki program „Nie ma granicy na Brynicy”, bo uważam, że bardziej potrzebujemy pomostów. Świat i tak jest już wystarczająco podzielony, dlatego nie popełniajmy tych błędów!
Rozmowa ukazała się w marcowym wydaniu Przeglądu Dąbrowskiego